Golf w Polsce – pisze Wojciech Pasynkiewicz
Mamy 21 rok w XXI wieku. W czerwcu minie 32 lata od bezkrwawej rewolucji, która zmieniła nas i nasz kraj w demokratyczne państwo wolnych ludzi. Właśnie mija 17 lat od czasu, kiedy staliśmy się członkami Unii Europejskiej. Co prawda mamy ostatnio drobne problemy z praworządnością, kilkoma innymi dość istotnymi rzeczami i nie mówię tu o pandemii Covid-19, ale wszyscy wiemy, że to minie i skończy się lada moment. Patrząc więc wstecz i oceniając bilans dokonań i porażek z tego okresu nie mogę nie napisać, że nie wypada on na plusie.
Gorzej, niestety jest z golfem. Okres czasu niby ten sam, bo bez względu czy przyjmiemy, że pierwsze pole golfowe w Rajszewie, koło Jabłonny, pod Warszawą powstało w 1989 czy 1991 roku, to i tak wychodzi ponad 30 lat na nowożytną erę golfową w Polsce. II Wojna Światowa zmiotła z mapy naszego kraju parę istniejących pól. Władza ludowa golfa nie kochała, bo sen z oczu spędzał jej sznurek do snopowiązałek i papier toaletowy, a raczej brak jednego i drugiego. Lekkoatletyka i Irena Szewińska, boks i Jerzy Kulej, piłka nożna i Kazimierz Górski, a nawet skoki narciarskie z Wojtkiem Fortuną promowały kraj i dawały złudne poczucie dumy i wielkości narodu. Przebił się co prawda tenis, bo Wojtek Fibak miał talent, bogatego tatę i korty w Poznaniu, ale golf był sportem i dyscypliną kompletnie nieznaną i taki pozostał aż do przemiany ustrojowej. Wydawało się, że napływ ekspatów wykształconych na świecie z zaszczepioną kulturą zachodnią, duże inwestycje firm zagranicznych w Polsce z wieloma managerami, którzy tłumnie wraz rodzinami zjechali do naszego kraju coś zmieni w golfie. Nie zmienił. Dwadzieścia 18-dołkowych i prawie drugie tyle 9-dołkowych pól w Polsce wybudowanych przez ponad 30 lat ciągle sytuuje nas w ogonie Europy, choć wyprzedamy Mołdawię, Grecję i państwa tworzące dawniej Jugosławię… Słabo wypadamy nie tylko w ilości pól golfowych, bo gdzie nam do takich potęg jak Anglia (prawie 1 900 pól), Niemcy (ponad 700), Francja (ponad 600), Szkocja (prawie 600), czy nawet Szwecja (ponad 400), nie mówiąc o Włoszech, Hiszpanii i Portugalii, a bardzo słabo w przeliczeniu ilości pól golfowych, czy wręcz ilości dołków na głowę mieszkańca. Biją nas nie tylko kraje wymienione wyżej, ale także Czechy, Słowacja, Austria, Litwa, a nawet Węgry, nie mówiąc już o Islandii, która ma 300 tys. ludzi i 65 pól golfowych! Gdzie tkwi błąd? Sprawa nie jest niestety prosta i jednoznaczna.
- Najgorsze są stereotypy, czyli sposób myślenia i nastawienie ludzi do golfa. Ciągle w powszechnym mniemaniu to sport wydziwiony, elitarny i drogi. Ba, większość z nas w ogóle nie uważa tej dyscypliny za sport, tylko za snobizm, nudną rekreację, a pola golfowe za dość podejrzane miejsca, gdzie szemrani biznesmeni spotykają się, żeby załatwiać lewe interesy. Rozmowa z takimi twardogłowymi przypomina mi dyskusję z moją teściową, przekochaną zresztą kobietą, ale namiętną zwolenniczką jedynej słusznej partii – jak zaczyna brakować jej argumentów, to starsza pani mówi do mnie – „A co ty tam wiesz. Nic nie rozumiesz i tyle.” – Może zresztą ma rację, bo nie raz już pisałem samokrytycznie o sobie, że nie jestem gejzerem intelektu. Wpadł mi ostatnio w ręce wywiad z Adrianem Meronkiem, naszym numerem jeden w golfie zawodowym – notowanym dziś na 229 miejscu na świecie. Jak koledzy go pytali jaki sport uprawia i odpowiadał, że gra w golfa, to albo uśmiechali się z pobłażaniem, albo pukali palcem w czoło. Może i byłoby to śmieszne, gdyby nie było tak naprawdę smutne.
- Koszt budowy pola to znaczący wydatek. Już sam zakup 60-70 ha ziemi to spora kasa. Potem trzeba zapłacić za projekt, ukształtowanie terenu, architekturę krajobrazu, kupić parę tysięcy ton piasku, zrobić system
irygacyjny z paroma tysiącami zraszaczy, wysiać hektary odpowiedniej trawy i wybudować dom klubowy. Potem już górki: driving range, żeby było gdzie ćwiczyć przed grą, parę buggy zwanych meleksami, żeby leniwce którym nie chce się chodzić po polu miały czym jeździć, kilka innych „drobiazgów” i gotowe. Sposobem gospodarczym i pracą w weekendy grupy zapaleńców wyjdzie nam parę milionów złotych, choć będzie to bardziej pole golfowe z nazwy niż w rzeczywistości. Budowa porządnego pola będzie kosztować 30- 40 mln zł, a mistrzowskiego jeszcze więcej. Rekord pobił oczywiście nie kto inny tylko Trump, który na stworzenie należącego do miasta New York – Trump Golf Links at Ferry Point w pobliżu Bronx, z widokiem na Manhattan, wybulił 269 mln dolarów. Można? Można. Ale i tak budowa pola golfowego, to tylko początek wydatków. Potem trzeba to pole utrzymać w nienagannej
kondycji. Kilkunastu ludzi pod czujnym okiem greenkeepera (osoba dbająca o jakość silnie eksploatowanej trawy na obiektach sportowych np. na polach golfowych), nawozy, opryski, nasadzenia, nie mówiąc o rekultywacji samej trawy i nawodnianiu terenu to wydatek paru milionów złotych w skali roku. Czasem zdarza się, jak aura sprzyja, że pole funkcjonuje 9-10 miesięcy w roku, ale jak sypnie śniegiem, albo za bardzo popada, to sezon – czytaj możliwość zarabiania kasy – skraca się do 8 miesięcy. Pola golfowe budują więc w Polsce bogaci albo bardzo bogaci ludzie, którzy zakochali się w golfie, albo kompletni zapaleńcy, którzy gotowi poświęcić są wiele, żeby tylko móc złapać kij golfowy i mając w perspektywie odległy dołek, próbować umieścić w nim piłeczkę golfową w jak najmniejszej ilości uderzeń. - Władza. Ani ci co próbowali zbudować w Polsce socjalizm, ani prawdziwi demokraci, ani obecni autokraci golfa nie kochają. Nawet jak zdarza się wyjątek – na przykład minister sportu sprzed ładnych paru lat, czy minister finansów sprzed kilku zaledwie – to przychylności dla tego sportu, którym fascynuje się cały świat, czy rekreacji, którą w Skandynawii wspierają tamtejsze odpowiedniki naszego ZUS-u, nie ma. Właściciele pól golfowych płacą podatki idące w setki tysięcy złotych, a nikt nie jest zainteresowany, żeby golfa promować czy wspierać. Poza mną, oczywiście, ale ja nie „robię”, na szczęście, w polityce, choć jak wszyscy w Polsce, żywo się nią interesuję. Nasi włodarze za nic mają wzory namiętnego golfisty Trumpa i grającego od czasu do czasu Putina, czy innych znanych polityków, o koronowanych głowach i światowych celebrytach nie mówiąc. Golf nie jest poprawny politycznie w Polsce i basta. Zejdźmy jednak o szczebel niżej z wyżyn władzy centralnej, na lokalną i samorządową. Tu też się nic nie dzieje i tego już naprawdę nie rozumiem. W golfa gra na świecie około 150 mln ludzi. Część z
nich – np. tacy wariaci jak ja – jeździ po świecie, żeby zagrać na nowych polach. Myślę, że jest ich jakieś 10%, czyli lekko licząc 15 mln. Zdarzało mi się lecieć na Cypr, choć tam jest tylko jedno pole golfowe, ale jak chcę odpocząć i pograć w golfa i mieć do tego wybór, to kieruję się w takie miejsca, gdzie jest ich w pobliżu parę, paręnaście, czy wręcz kilkadziesiąt. LaQuinta w Kalifornii – 100 pól w promieniu 20 mil, Marbella w Hiszpanii – 70, Algarve w Portugalii – 40, Belek w Turcji – 17, itp. itd. Przyjeżdża sobie taki golfista, bierze pokój w hotelu albo wynajmuje dom czy apartament, bo najczęściej jedzie z rodziną albo kolegami. Gra w golfa i płaci za każdą grę. Chodzi do restauracji, barów, robi zakupy – po prostu wydaje pieniądze, a lokalna społeczność na tym korzysta, bo podatki, bo miejsca pracy, bo promocja regionu. Rozumieją to na całym świecie, ale nie u nas. Po co pole golfowe w Zakopanem albo w Szczyrku czy Krynicy Górskiej? Po co komu potrzebne pole nad morzem w Kołobrzegu, Ustce, czy na Mazurach koło Mikołajek, Giżycka czy Rucianego? Nawet biznes tego do końca nie rozumie. Plotka głosi, że jak Koreańczycy szukali miejsca pod budowę nowej fabryki KIA na Dolnym Śląsku, to zapytali, czy władze lokalne wybudują opodal pole golfowe, bo raz, że uwielbiają w to grać, a dwa, że to dobry odpoczynek i relaks po pracy. Odpowiedzi nie dostali i wybudowali fabrykę na Słowacji, a nam miliard dolarów w inwestycji i ileś miejsc pracy przeszło koło nosa.
Mógłbym ciągnąć dalej temat i rozpisywać się nad wieloma przyczynami baraku entuzjazmu, poparcia i akceptacji golfa. Może nie warto? Może po prostu ciągle mamy jako naród, jako ludzie, inne priorytety i potrzebny jest czas. W latach osiemdziesiątych jeździłem często „za chlebem” do RFN-u (Republika Federalna Niemiec), bo tak się wówczas nazywał kraj naszych obecnych, zachodnich sąsiadów. Wracałem do kraju i coś mi się nie zgadzało. Ulice takie same, domy niby też, a jakby inna rzeczywistość. Parę lat mi zajęło zrozumienie o co chodzi. Tam po prostu było czysto. Ulice zamiecione, pasy na jezdniach wyraźnie pomalowane, domy zadbane, płoty i ogrodzenia i proste, ryneczki we wsiach i małych miasteczkach kolorowe, samochody umyte. No i minęło 40 lat i jeśli nie tak samo, to prawie tak samo mamy już w Polsce. Byliście ostatni na Podkarpaciu? Pojedźcie, zobaczcie, a to był przecież kiedyś jeden z najbiedniejszych regionów w naszym kraju. Może więc 30 lat golfa w Polsce to ciągle za mało. Może jeszcze chwila, góra dwie i nie tylko Zborowski, Materna, Kusznierewicz, Czerkawski i Dudek będą grali w golfa? A może Meronk i Gradecki albo kolejne pokolenie zacznie grać w turniejach, które oglądają miliony ludzi na świecie i będziemy mieli golfowego Kubicę, Świątek, Lewandowskiego, Małysza, Stocha, czy Błachowicza? Nie warto jednak czekać. Wiosna się już zaczęła, a lato za pasem. Golf to po prostu fajna gra. Dla każdego z nas, dla całych rodzin. Challenge, wyzwanie, przyjemność i radość z gry i z kontaktu z naturą. Grajcie w golfa.
Pozdrawiam,
Pasyn
Instagram: Traveling4golf
Facebook: Wojciech Pasynkiewicz
Facebook: Fanpage – Pasyn travelling4golf